Rodzina z importu
Europa niemal bezustannie boryka się z problemem przymusowej migracji – i nie chodzi tu tylko o zalew uchodźców uciekających przed wojną z Bliskiego Wschodu, ale także o wewnątrzeuropejskie przymusowe przemieszczenia ludności, spowodowane najczęściej konfliktami zbrojnymi. Jednym z takich konfliktów była wojna domowa tocząca się w Bośni i Hercegowinie w pierwszej połowie lat 90. XX wieku. Masowa emigracja Bośniaków z tamtejszych terenów na północ Europy była jednym ze skutków tego najbardziej krwawego konfliktu na Starym Kontynencie od czasów zakończenia II wojny światowej. Uciekali nie tylko pojedynczy ludzie, ale i całe klany. Jednym z nich była rodzina bohaterów Importu – krótkometrażowego, eksperymentalnego dramatu Eny Sendijarević, bośniackiej reżyserki mieszkającej w Amsterdamie.
Film rozpoczyna się stosunkowo długim ujęciem pleców mężczyzny, który gra na infantylnie brzmiących organkach. To ujęcie nadaje ton całemu filmowi, sugerując, że próba zadomowienia się rodziny imigrantów w obcym środowisku jest czymś nieco absurdalnym, a oni sami odstają od społeczności gospodarzy. Dźwięki organków tworzą też pewien niepokój, niepewność tego, co ma się wydarzyć.
Równoległe światy bohaterów – ojca, matki i dwójki dzieci – nadają rytm całej opowieści, którą obserwujemy z perspektywy jednego dnia ich odbudowującego się na obczyźnie życia. Import wpasowuje się w strukturę trzech aktów – dla każdej z postaci można wyróżnić odpowiednie punkty bez powrotu oraz punkty zwrotne. Bohaterowie przechodzą także podróż, rozwijają się, mają silne motywacje, które pomagają im w walce o osiągnięcie celu, którym jest akceptacja ze strony autochtonów.
Pierwszym elementem wizualnym, który przykuwa uwagę, są proporcje kadru 4:3 – przywodzą one na myśl obraz telewizyjny lub ten z pierwszych monitorów. Inną silną decyzją operatora i reżyserki był wybór dominujących kolorów charakterystycznych dla konkretnych postaci: ojciec otrzymał wyblakłe, żółtawe kolory, matka – soczysty niebieski, a dzieci – jaskrawe czerwienie i zielenie. Sprawia to wrażenie bajkowości, a także ułatwia widzowi zorientowanie się, za którą linią fabularną podąża. Kamera jest stabilna i tylko trzy razy porusza razem z bohaterami w punktach zwrotnych ich historii. Istotne jest także rozmieszczenie postaci w kadrze – zawsze znajdują się tuż przy krawędzi, co zaburza symetrię ujęć. Sygnalizuje to również, że rodzina bośniackich imigrantów nie pasuje do kraju, do którego uciekła. Wzmaga to także uczucie opresji, osaczenia przez nową rzeczywistość. Uładzone życie Holendrów nijak się ma do emocjonalnego nieporządku rodziny z importu.
Choć forma Importu jest eksperymentalna, przejrzysty i niewidoczny montaż sprawia, że fabuła jest stosunkowo łatwa do śledzenia. Czterokrotnie pojawia się sekwencja montażowa: ojciec, matka, dzieci, której kolejność przełamana zostaje tylko dwa razy w najważniejszych dla postaci momentach. Szerokie kadry przeplatają się ze zbliżeniami, raz mniej, a raz bardziej emocjonalnie pokazując bohaterów. Rytm całej opowieści jest umiarkowany, momentami jednak zwalnia bądź przyspiesza.
Import posiada swój muzyczny motyw przewodni, który pojawia się na samym początku i tuż przed końcem filmu – jest to infantylna muzyka organków przefiltrowana przez stary syntezator. Pochodzi ona ze świata filmu i gra ją ojciec. Wydaje się być metaforą świata tej rodziny lub też świata samego ojca, jego niewinności wobec konieczności zmierzenia się z systemem, w którym patriarchat odgrywa znacznie mniejszą rolę niż na Południu Europy. Przejmuje on rolę bezbronnego dziecka utrzymywanego przez pracującą kobietę. Pojawiają się także dźwięki telewizora, a także wiadomości w rodzimym języku rodziny, dając jej możliwość kontaktu z własnymi korzeniami. Elementem dystynktywnym filmu jest także montaż na dźwięku.
Aktorzy potrafią praktycznie bez słów przekazać swoje emocje. Prawdopodobnie obsadę stanowiła mieszanka amatorów oraz profesjonalnych aktorów. W żadnym wypadku nie przeszkadza to jednak w odbiorze filmu. Takie połączenie podejścia dokumentalnego z punktową wręcz inscenizacją jest ogromną zaletą Importu.
Postacie, które mówią mało oraz sposób kadrowania i rozmiar kadru przywodzą na myśl filmy nieme. Być może za pomocą niemego krzyku rodziny uchodźców z lat 90. reżyserka chciała nawiązać do współczesnej sytuacji społeczno-politycznej w Europie. Import jest parabolą dzisiejszych problemów migracyjnych Starego Kontynentu, a kostium przeszłości przybrany przez film zachęca do podjęcia dyskusji na ten temat.
6 gwiazdek na 6.